Aktualności

Data dodania: 2014-06-09

Magdalena Sawicka - Dyplom

MAGDALENA SAWICKA

PRACA DYPLOMOWA

IGNIS FATUUS

Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie 2014

IGNIS FATUUS, czyli głupi ogień, to łacińska nazwa tajemniczych zjawisk znanych także jako błędne ogniki, świetliki, ognie nieziemskie, trupia poświata, płomyczki Williama i trupie świece. Tajemnicze, upiorne światełka widywane w całej Europie, które płynął lub unoszą się nieruchomo w powietrzu nad mokradłami lub w pobliżu cmentarzy. Niegdyś wierzono, że są to dusze zmarłych, które się pojawiają jako zapowiedź czyjejś śmierci lub strzegą zapomnianego skarbu. Czasami znowu uważano je za błąkające się po świecie dusze, które, nie mogąc się dostać ani do nieba ani do piekła, złośliwie próbują wciągnąć w matnię każdego, kto podąży za nimi z własnej głupoty.1

 Dziadek. Umarł. Miałam tylko siedem lat. Wszyscy zeszliśmy do mieszkania piętro niżej. W dużym pokoju, na stole, w towarzystwie świec, kwiatów i dewocjonaliów leżał w garniturze, trzymając w ręku obrazek. Jego ciało zapadało się w tkaniny, oczy obleczone miał granatowymi plamami. W pomieszczeniu było wiele starych kobiet. Wszystkie klęczały, płakały, chórem wypowiadały w nieskończoność powtarzające się formuły. Kazano mi tak jak one uklęknąć i patrzeć się w jego twarz godzinami. Nic nie rozumiałam, dziwiło mnie, że ktoś może nie poruszać się tak długi czas. Czekałam – na jakieś zdarzenie, na koniec, na cokolwiek. Zaczęło mi się mienić w oczach, takie jakby srebrzyste nitki które zlatują przez cały obraz. Często tak miałam, bez przyczyny. Potem zaprowadzono mnie do domu piętro wyżej, kazano myć zęby i iść spać. Stojąc przy umywalce, pierwszy raz zaczęłam płakać. Nie dlatego, że coś zrozumiałam, że było mi smutno. Płakałam, bo wszystko, co dotąd znałam, zdawało mi się obce, odległe i niewyjaśnione.
Od tamtego momentu przez parę lat życia, budząc się po nocy, obserwowałam ścianę w przedpokoju, na przeciwko mojego łóżka. Na białym tle rysowały się wyraźnie kontury dorosłego mężczyzny, wiedząc, że go widzę, zaczynał raptownie się ruszać, jakby z zakłopotaniem, chodząc z miejsca w miejsce, próbując się przede mną skryć. Ściana rozmywała się, traciła ostrość. Nie bałam się. Przeczuwałam, że to on. Byłam spokojna, uważałam to za coś normal­nego, że umierający czuwa przy żywym, by nic złego mu się nie stało.

Będąc małym dzieckiem często nocami słyszałam odgłosy dobiegające z różnych pomieszczeń w domu. Wtedy sypialiśmy całą rodziną w jednym pokoju. Ja, mój brat, mama, tata. Odgłosy często mnie budziły. Było ciemno, wszyscy spali, nikt inny nie reagował. Te odgłosy najczęściej dobiegały z kuchni. Przypominały dźwięki codziennej krzątaniny, porządków, gotowania. Obijające się garnki, pokrywki, brzdęk sztućców, chodzenie. Bardzo się wtedy bałam. Często powtarzałam o tym rodzicom. Tata zazwyczaj odpowiadał, że to pewnie dzikie kuny, które nocą wychodzą na żer i tłuką się po podwórku. Ciężko było mi uwierzyć, że to one mogą wydawać takie dźwięki, ale kiedy budząc się kolejnymi nocami słyszałam odgłosy powtarzałam sobie w myślach, że to na pewno one, by nie bać się zasnąć z powrotem.

Obrona Magdaleny Sawickiej

(fot. archiwum artystki)


Do dziś jednymi z najbardziej przerażających dźwięków nocnych są dla mnie chrapanie i marcowanie się kotów. W moim domu od zawsze wszyscy głośno chrapali. Po zgaszeniu świateł chciałam jak najszybciej zasnąć, by zdążyć przed głębokim snem innych. Było to dla mnie na tyle stresujące, że dopadała mnie bezsenność. Kiedy już byłam tym niespaniem zupełnie wymęczona, to z kolei głośne chrapanie nie pozwalało doczekać się upragnionego odpoczynku. W okresie letnim, kiedy okna były pootwierane, ze snu budziły mnie przeraźliwe odgłosy z zewnątrz. Dźwięki te przypominały mi zawodzenie i płacz dzieci. Wyobrażałam sobie, że ktoś morduje je pod moim domem, bałam się, że oprawca zaraz przyjdzie po mnie. Nad ranem na blokowiskach gruchają gołębie, wydając dźwięki niepokojące, na wsi poranki to bzyczenie dziesiątek much. Sen nigdy nie był dla mnie łatwy.

Wieczorami całą rodziną często jeździliśmy do mojej cioci. Stara, zaniedbana kawalerka, pełna przedwojennych bibelotów i fotografii. W trakcie wieczorynki siadałam na kanapie i bawiłam się martwym, wypchanym szpakiem. Zawsze fascynowało mnie to, że on kiedyś żył, był dziki i niezależny, teraz jest zimny, twardy, posłuszny, oswojony, a między jego piórkami zdążyło się osiąść tyle kurzu.

Kiedyś mój dziadek w trakcie burzy powiedział mi z pełną powagą, bym słuchała jej odgłosów. Najpierw nastąpił błysk, za parę sekund usłyszałam dudnienie grzmotu. Od dziadka dowiedziałam się, że owe dudnienie, to słowa Boga. Jego głos jest dla nas straszny, głośny, a język niezrozumiały. Czasami, jeśli wyostrzymy słuch, powinniśmy jednak zrozumieć niektóre słowa. Zazwyczaj są to przestrogi dla złych ludzi. Burze zdarzają się wtedy, kiedy Bóg jest ze świata niezadowolony. Kiedy nadciągała burza zawsze się bałam, myślałam, że zaraz będzie koniec świata, wsłuchiwałam się w słowa, nic nie rozumiejąc. Najgorsze było to, kiedy grzmoty przytrafiały się nocą. Wszyscy byli daleko, w świecie snów, ja płakałam i prosiłam w sobie, by słowa gniewu nie były adresowane do mnie.


Przez parę lat mojego życia noc w noc miałam ten sam symboliczny sen. Szłam sama przez moje osiedle pełne zieleni. Dochodziłam do istniejącego wtedy placu zabaw na środku którego była tylko duża karuzela, naokoło niej najpierw beton, potem żywopłoty. Osiedle było dziwnie opustoszałe, wiatr nie wiał, nic się nie ruszało. Wszystko wokół było znajome, ale jakby obce. Chodziłam wzdłuż żywopłotu do momentu, kiedy znajdowałam w nim dziurę. Zaglądałam do środka, dziura okazywała się tunelem, wchodziłam do środka. Czołgałam się w nim kilometrami. Między gałęziami i liśćmi wystawały różne przedmioty. Antyczne popiersia, rzeźby, stare przedmioty użytku codziennego, obrazy, lustra. Przemierzając tunel podziwiałam wszystko, nie mogąc doczekać się, co zobaczę jak z niego wyjdę. Czasem dochodziłam do końca. Po drugiej jego stronie znajdował się świat na pozór taki sam, jak ten, który opuszczałam, ale wszystko było jeszcze bardziej obce, falujące, przesycone nieznaną mi symboliką. Powtarzający się sen po skończeniu 7 roku życia zniknął bezpowrotnie. Z tamtego okresu pamiętam jeszcze sny, które potem zdarzały się w rzeczywistości. Miałam nieustające déjà vu. Były to sytuacje dość normalne, np. śniło mi się, że szłam określoną drogą i spotykałam grupkę chłopców, którzy bawili się w piłkę, wtedy spojrzałam pod nogi i znalazłam 6 złotych ułożone w stosik, po 2 zł, jedna moneta na drugiej. Na drugi dzień, idąc tą samą drogą kolejno przydarzało mi się dokładnie to, co sobie wyśniłam.

Obrona Magdaleny Sawickiej

(fot. archiwum artystki)


Jedynego ze zdarzeń, którego nie jestem w stanie wyjaśnić do dziś jest to, co zdarzyło się pewnej nocy na moim starym osiedlu. Był ciepły, słoneczny dzień, dlatego po śniadaniu moja babcia pozwoliła wyjść mi na plac zabaw, pobawić się z innymi dziećmi. Kiedy doszłam na miejsce, stanęłam jak wryta patrząc się na to, co z niego zostało. Wszystkie metalowe pręty, huśtawki i karuzele były bardzo powyginane. Aby tak zniekształcić pierwotny wygląd trzeba było do tego nadludzkiej siły. Pręty użyte do konstrukcji obiektów były bardzo solidne i grube, tak zniekształcić metal nie dałoby się mocą bicepsów. Nic nie nadawało się do użytku, plac zabaw wyglądał, jakby nie podlegał prawom ciążenia, jakby grawitacja tu nie obowiązywała. Ławeczki huśtawek znajdowały się wyżej, niż poprzeczki, na których huśtawki się trzymały, szczeble na drabinkach sprawiały wrażenie, jakby chciały odlecieć z wiatrem, poręcza karuzeli powyrywane, sterczące w ziemi, jak kwiaty. Postanowiłam pójść na inny plac, nieopodal, drugi wyglądał tak samo. Po paru tygodniach rozebrano oba, umieszczając na nich nowe obiekty.

Moi dziadkowie mieszkali na wsi. Rodzice postanowili, że razem z moim bratem spędzimy tam lato. Dni mijały powolnie, dziadek strugał samoloty z drewna, układał domki z kart, paląc przy tym jednego papierosa po drugim. Babcia pozwoliła bawić się wszędzie, zabroniła natomiast wchodzić do jednego pokoju. Pomieszczenie zawsze było zamknięte na klucz, a ja za wszelką cenę chciałam dowiedzieć się, co tam się znajduje. Pewnego wieczoru babcia wyszła na mszę, zapomniała jednak zabezpieczyć drzwi do tajemniczego pokoju. Naciskając na klamkę zaczęło mocniej bić mi serce. Pomieszczenie, na pierwszy rzut oka było totalnie zwyczajne. Stare, babcine meble, komody, kwiaty. W rogu stała lodówka, obok lodówki długi stół, na którym leżały przeróżne ciasta upieczone przez babcię. Zajrzałam do lodówki, a w niej to samo – ciasta od góry do dołu. Wypieków było tyle, co w dużej cukierni. Dziwiłam się, że w domu jest tyle słodkości, jedynym deserem, który dostawaliśmy od babci był tylko twaróg ze śmietaną i cukrem wanilinowym. Tęskniłam za czekoladą, więc jak tylko zobaczyłam sernik, który był polany polewą kakaową nie mogłam się oprzeć i wylizałam całą, zostawiając wszystko, co było w środku. Wyszłam, zamknęłam drzwi i poszłam spać. W nocy jednak obudziły mnie krzyki babci, która odkryła to, co zrobiłam. Bałam się do rana obserwując sufit i grę firanek na wietrze.

Każdego dnia chodziliśmy z bratem na wielką piaskową górę, by pobawić się w chowanego. Góra była tak wysoka, że ciężko było wspiąć się na sam szczyt, dookoła rozpościerały się łąki, z samego czubka rozciągał się widok na całą okolicę. Babcia nie była zadowolona, że tam chodzimy, dlatego pewnego wieczoru, przy kolacji powiedziała nam, że oglądała w telewizji wiadomości. Jedną z informacji było to, że w piaskowej górze mieszka kilkunasto metrowy wąż. Jest tak groźny i taki olbrzymi, że może zrobić krzywdę zwierzętom, dorosłym ludziom, a przede wszystkim dzieciom, które bawią się nieopodal. Zabroniła nam tam przychodzić. Oczywiście całą noc byłam podekscytowana i myślałam o niebezpiecznym potworze. Po śniadaniu od razu poszliśmy z bratem na piaskową górę, by zobaczyć węża. Szukaliśmy go długo, kopaliśmy w piasku jamy, tunele, ale nie natknęliśmy się na żaden ślad. Nagle usłyszałam pewien grzechot dobiegający z długiej trawy. To był upalny dzień, powietrze falowało, obraz też, falowała trawa. Grzechot był coraz głośniejszy. Przestraszyliśmy się z bratem i pobiegliśmy do domu.

Obrona Magdaleny Sawickiej

(fot. archiwum artystki)


Pierwsza klasa podstawówki, Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa w Lublinie. Razem z przyjaciółką do ciemnych godzin nocnych chodziłyśmy po całym osiedlu. Poszukiwałyśmy wiedźm, UFO i innych zjawisk paranormalnych. Rodzice kazali mi przychodzić do godziny 17:00, nigdy nie miałam przy sobie zegarka, za to moja przyjaciółka zawsze mówiła mi, że umie czytać zegar słoneczny. Przykładała palec do dłoni i wymyślała godzinę. Mimo, że było już ciemno i nie czytała ze światła słonecznego, tylko ze światła padającego z latarni, to zawsze podawała mi godzinę 15:00. Do końca zabawy było jeszcze mnóstwo czasu, więc przychodząc do domu nie spodziewałam się, że będzie już 22, a rodzice przywitają mnie z niewesołymi minami. W czasie nieobecności śledziłyśmy stare, zaniedbane lub ekscentrycznie ubrane kobiety. Myślałyśmy, że to czarownice. Widząc, że ktoś grzebie w zabudowanych śmietnikach osiedlowych, myślałyśmy, że to one szukają kotów, by je pożreć lub właśnie jakiegoś konsumują. Zaglądałyśmy do okien na parterach, widząc maskotki poukładane na szafach w pokojach sąsiadów byłyśmy pewne, że są to poobdzierane ze skóry martwe zwierzęta, które zostały zabite i zjedzone w satanistycznych obrządkach, wyobrażałyśmy sobie, że niektóre wiszą powieszone na sterczących ze ścian hakach. Zrywałyśmy rośliny, mieszałyśmy z piaskiem i owocami przyrządzając tajemne mikstury, które miały chronić nas przed napaścią złych mocy.

Parę lat temu obchodziłam sylwestra z moimi znajomymi w domku na wsi. Gdy już skończyliśmy zabawę położyliśmy się spać. Popatrzyłam się przez okno. Na czarnym niebie rozbłysnęły jaskrawe światła, przypominały kształt rombu. Jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły. Widziała to również moja przyjaciółka. Parę dni później opowiedziałyśmy o tym zdarzeniu naszym znajomym, a oni chcąc nas przetestować kazali usiąść w odległych od siebie miejscach i narysować, co widziałyśmy, po czym porównaliśmy rysunki. Były identyczne.

1 P. Haining, Leksykon duchów, Warszawa, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, 1990, ISBN 83-221-0498-7, str. 127.

 

Magdalena Sawicka

(Źródło: dzięki uprzejmości artystki)



Prace artystki w ofercie Galerii:

 

Obrona Magdaleny Sawickiej

 Magdalena Sawicka, Ona (2013)

powrót do listy aktualności

x
«
»